czwartek, 27 grudnia 2012

Chłopaki z 78 ulicy.

Taki jak ten dzień nazywa się „turystycznym”. Wstaliśmyprzed świtem aby ze sporą grupą turystów zaokrętować się na prom do MingunPaya. Jestem pewien, jeżdżą tam inne, niż nasz promy, ale chyba „urządturystyki” chce mieć wszystkich pod kontrolą, więc kto jest obcokrajowcem i maochotę tam popłynąć ma wybór promu, pod warunkiem, że odpływa o 09:00. Spisanonasze paszporty, określono (chyba bardziej ustalono)  płeć, dano nam numerek mogliśmy wejść na prom.To jest zawsze przeżycie, tym bardzie, jak trzeba wejść po 15 centymetrowymtrapie z plecakiem, w jednej ręce butelką wody, a w drugiej kiścią bananów.

Jak się okazało, to było nic w porównaniu z koniecznościąwysłuchania historii życia. Krótkiego życia Brytyjczyka. Nie ma niczego bardziejdenerwującego w takiej podróży, jak spotykanie ludzi, którzy w wieku 20 latmają potrzebę opowiedzenia o swoim życiu, odczuciach, doznaniach, decyzjach,wielkim doświadczeniu zawodowym zebranym właśnie w czasie „summer job” gdzieśtam w Australii. Taki kawaler nam się napatoczył. I mimo tego, że siedziałtylko koło nas i rozmawiał z innymi „równie doświadczonymi przez życie”młodzieńcami. Ci byli z Kanady i USA. Rany boskie zakazałbym wpuszczania takichgagatków na pokład. Mogą podróżować, ale ewentualnie pod pokładem, podwarunkiem, że nie będą gadać. Nawet mamy swoją teorię, że zazwyczaj są to osobysamotnie podróżujące, z którymi nikt na stałe się nie chce zaprzyjaźnić, więcjak dorwą kogoś na kilka godzin, kto nie ma możliwości ucieczki to pastwią sięnam nimi poprzez liczne wywody, paralele językowe, stwierdzenia nie mającepokrycia i po prostu dyrdymały.


Dotarliśmy do Minugun. To mała wioska, która żyje, działalub po prostu jest otwarta w godzinach 10:00 – 13:00. To wtedy turyści zpromów, lub prywatnych łodzi dosłownie ją zalewają. Widać kto jest z jakiegopromu (po warunkiem, że odpłynął o 09:00). Każdy turysta, my też, ma w rękubutelkę wody, mimo tego, że nie jest tutaj zupełnie gorąco i składany ratanowykapelusz. Super petent, kupiliśmy nawet 2. Mamy tylko lekkie podejrzenia, żebył ON „made In China”. Te 3 godziny w życiu wioski, jest na tyle ważne, żewszystko jest temu podporządkowane. „Restauracje” i „bary” nastawione są naturystów. Nawet przerwa w szkole trwa 2 godziny, dzięki Czemy wszyscy mająmożliwość posłuchania lokalnej muzyki. Szkoda tylko, że te głośniki o wysokości5metrów wydaja taki głośny dźwięk, że właściwie wszyscy muszą uciec gdzieś wgłąb wioski, żeby to przetrzymać. Problemem wioski jest to, że miejscodpoczynku jest  prawie tyle samo coturystów, więc chyba aż tak dużego biznesu z tego nie mają. Na razie, bomiejsce ma ogromny potencjał i cały świat będzie tu przyjeżdżać. Oczywiście wgodzinach 10:00 – 13:00.



To tutaj właśnie znajduje się największa stupa na świecie.Miała być największa, bo po śmierci króla w 1819 raku zaprzestano jej budowy. Szkoda.Przez 29 lat zbudowano tylko jej 1/3, ale ponieważ to co już jest jest z cegływygląda to absolutnie zniewalająco. Nie tylko na filmie Samsara (polecamy tymzainteresowanych światem jaki jest czasami niedostępny!). W XIX wieku silnetrzęsienie ziemi (a to tutaj zdarza się dość często) spowodowało, że na jejścianach pojawiły się ogromne szczeliny. I może zdjęcia tego nie pokazują ichrozmiary są równie imponujące. Że to się jeszcze trzyma?





Co ciekawe we wsi jest też coś innego DUŻEGO. Nawet możnapowiedzieć ogromnego. TO było kolejną obsesja króla Bodawpaya. Chciał miećwszystko największe. No i miał, ostatecznie. Zasponsorował największy dzwon naświecie – wiszący i działający. 90 ton, Ponad 4 metry wysokości i średnicy. Coodważniejsi wchodzą do jego środka … a inni w tym czasie przy pomocydrewnianych młotów walą niemiłosiernie w czaszę dzwonu. Ja też tam byłem… istraciłem na kilka minut słuch;)


Wygląda na to, że stupa będzie jedną z największych atrakcjiBirmy i biznes będzie się kręcił. To może być gwarancją, że tutejsi mieszkańcybędą chodzić uśmiechnięci i zadowoleni!




A czy już pisałem, że tutaj ludzie sącały czas uśmiechnięci? Mimo tego, że zostali tak dotkliwie dotknięci przezponad 50 lat najbardziej okrutnego na świecie reżimu widać w nich pogodę ducha.


Kolejną częścią dnia turystycznego, już po lunchu u pani Minbyła wizyta u kowali. Magdusia przeczytała w ulubionej niebieskiej biblii (LonelyPlanet), że jest to miejsce, które trzeba odwiedzić, bo tam pracują przystojnechłopaki. Z oporami się zgodziłem, bo nie lubię konkurencji (no comments,please). W jednym z kwartałów Mandalay, gdzieś między 78 i 79 ulicą (tutajulice mają numery, co nam znacznie ułatwiało poruszanie się po mieście!) znajdujesię kilka zakładów kowalskich (brzmi lekko dziwnie), gdzie produkowane sąpłatki złota. Przez 6 godzin kowal w jednostajnym rytmie z kawałka złota, któreotrzymuje na początek dnia, kuje ponad 1200 jego płatków. Proces jest dośćskomplikowany, bo najpierw wykuwa się złoty pasek (około 1,5cm szerokości), poczym powstają mniejsze paski wielokrotnie dzielone na mniejsze, rozdzielone,chyba bambusowymi przekładkami. Tak powstaje, jakby książeczka w którakilkukilogramowym młotem kowal uderza co kilka sekund. Łup, łup, łup. 6monotonnych godzin. Jeden kawałek złota – 1200 płatków. Grubości kilkumikronów. Wszystko odbywa się w jednym rytmie. 4 kowali. Panowie rzeczywiściezapracowani. Interes idzie bardzo dobrze, ale nie ze względu na turystów, aleprzeznaczenie tych płatków złota.


Po wizycie u kowali z 79 ulicy pojechaliśmy do MahamuniPaya, gdzie z wrażenia dostałem przynajmniej wypieków, żeby nie powiedzieć gorączki.To tutaj znajduje się jedno z najświętszych miejsc dla Birmańczów (taka naszaCzęstochowa). Ponad 4 metrowej wysokości posąg Buddy, który jak wierzą możemieć nawet 2000 lat. Ale to nie jest ważne jak stary jest ten posąg, aletradycja naklejania na cześć torsu płatków złota. I to dlatego „nasi” kowalemają „pełne ręce roboty”. Kierowca, który z nami był przejął się tym, że chcemyzobaczyć Mahamuni Paya. Buty zostawiliśmy już w samochodzie, żeby uszanowaćświęte miejsce. Ja dostałem „longi” – czyli spodnicę dla mężczyzn, Magdusiazostała poinstruowana, że nie może dalej iść, niż inne kobiety i musi zostać wpewnym momencie za barierką oddzielającą mężczyzn i kobiety.




Kierowca, razem z security od Buddy wzięli mnie za ręce,przeprowadzili przez grupę mnichów i przygotowali do wejścia na kilkumetrowypostument, abym dostąpił zaszczytu oklejenia torsu Buddy, kupionym wcześniejzłotem. Już mi ręce drżały ja stałem przed wąskim schodkami (wejście z bokuBuddy). Jak wszedłem na postument i stanąłem oko w oko z Buddą to absolutniezaniemówiłem. Widziałem, że nasz kierowca też był wzruszony więc podzieliłemsię płatkami złota z nim, za co mnie serdecznie później wyściskał. Sam momentwejścia to chwila skupienia. To tylko pewnie 8-10 schodków, ale jak się jużwejdzie na postument i zobaczy te tony złota na Buddzie, to robi to wrażenie.Blask jest niesamowity. To nie jest złoto z Rosji, czy Włoch, czy nawetBliskiego Wschodu. Tutaj złoto ma lekkie brązowe zabarwienie. Jest bardziejintensywne. Na pewno najwyższej próby. Niektórzy oceniają, że posąg jestobłożony ponad 25 centymetrowej grubości złotem. Ja nie mam wątpliwości, że takjest. Widziałem ogromne „skorupy” złota równomiernie rozłożone na całym ciele(z wyjątkiem twarzy) Buddy. Złoto nakłada się tak, że tworzą się niewielkie owalnewybrzuszenia. Każdy przy pomocy „przekładki” próbuje tak rozłożyć listek aby wzostał na figurze w całości.  Na podeściemoże być tylko kilka osób, po każdym darczyńcy złoto „dociska” nadzorca, tak abynie zmarnować żadnego kawałeczka. Po tych kilku minutach, pod opieką Buddy,dostałem gorączki.

Dzień zakończyliśmy wjazdem na wzgórze Mandalay. Na całeszczęście nie wspinaliśmy się ponad 300 metrów na boso, mimo tego, że takadroga została polecona w niebieskiej biblii, ale wjechaliśmy samochodem. Prawiena szczycie znów kierowca zabrał nam nasze sandały. Nie byłoby w tym niczegodziwnego, gdyby nie to, że na sam szczyt dojechaliśmy 3 schodami ruchomymi. Jaksię można było zorientować, dla niektórych odwiedzających była to pierwszaprzejażdżka. Muszę kolejny raz napisać, że nie rozumiem fenomenu oglądaniazachodu słońca. Znów nabraliśmy się na ogólno mandalayska psychozę oglądaniaczegoś co jest zawsze, powtarza się, będzie jutro, pojutrze i za tydzień i wdodatku co opisał Kopernik.

Zapomniałem napisać, że koniec świata nie nastąpił. I dobrzebo jesteśmy już w drodze do Bagan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz