sobota, 22 grudnia 2012

Jasnowidz na moście.

Od wielu lat chciałem przyjechać do Birmy. Coś mnie tutaj ciągnęło. Pewnie chęć zobaczenia czegoś co nadal nie jest dostępne dla dużych grup turystów. W ciągu ostatnich 2 lat jak uwolniono z aresztu domowego „The Lady”, wybrano 2 prezydenta, zaproszono Obamę. Myanmar (bo taka jest nie kolonialna nazwa) stał się nieco bardziej otwartym krajem. Tutaj każdy przyjeżdża z jedynym dostępnym niebieskim przewodnikiem Lonely Planet i wpada w ten sam rytm zwiedzania, jada w tym samych restauracjach i zaczyna mieć te same opinie o odwiedzanych miejscach. Na szczęście niektóre z informacji zawartych w przewodniku są już nieaktualne! Kraj się zmienia i to w tempie geometrycznym.


Wylądowaliśmy w Mandalay. Oczekiwałem lotniska podobnego do tego w Luang Prabang (lekko zapyziałe ,w Laosie), a tutaj niespodzianka. Nie tylko lotnisko wygląda porządnie, ale nowo otwarta droga do niego jest dwupasmowa i świeżo wybudowana. Zupełnie jak u nas. Kraj od razu zaskakuje niezwykle przyjaznym klimatem. Tutaj jest zima, więc temperatura w dzień to 26-28C. Nie ma wilgoci, jest lekki wiatr. Mandalay jest w dolinie, ale na tyle dużej, że powietrze nie stoi w miejscu. Wieczorem jest dość chłodno i miejscowi chodzą w kalesonkach, mają ciepłe kurtki. Każdy gustowną czapkę wełnianą, nawet rękawiczki.


Odebrał nas „przewodnik” z kierowcą, którzy byli umówieni przez lokalne biuro podróży. Mam jednak wrażenie, że „przewodnik” to był jeszcze ze starego reżimu, bo niewiele potrafił powiedzieć. Bardziej się wypytywał. Jak okazało się, że kierowca mówi po angielsku to chyba zabronił jemu rozmowy z nami. Zagajenia odbywały się tylko przez „przewodnika”. Jakoś się jego nie wystraszyliśmy, ostatecznie nie takich „agentów” mieliśmy u nas.

W drodze do lotniska zatrzymaliśmy się przy jednej z większych lokalnych atrakcji, czyli najdłuższym na świecie moście tekowym (1500m), który został wybudowany w XVIII wieku i łączył małą wioskę (przez jezioro) z przeniesionymi przez jednego królów budowlami z Mandalay. Zorientowaliśmy się już na samym początku, że jak się jakiemuś królowi coś nie podobało, albo bardzo podobało to sobie to przenosił o kilka kilometrów;) Tu i Tam…hmmm



Most jest atrakcją, szkoda tylko, że byliśmy o takiej porze, że nie było to najbardziej romantyczne miejsce. Mimo tego robi wrażenie. Ponad 1000 pilarów (większość tekowa, tylko kilka murowanych) podtrzymuje lekką konstrukcję,  która wiruje w zależności od tego czy przebiega przez most grupka dzieci, jeździ na rowerze turysta, czy tez dzielnym krokiem podąża lekko otyły przybysz z Europy. Na moście można zjeść, napić się, kupić „pamiątki” lub też się pomodlić. Można sobie zrobić zdjęcie z przyjacielem, które zostanie zaraz na miejscu wydrukowane. Za jedyne 1,5PLN zdjęcie zrobione zostanie  Nikon’em, wydrukowane na drukarce laserowej HP i natychmiast zafoliowane. W sumie sprawa prosta i nawet logiczna. Niewiele osób ma tutaj własne aparaty. A jak się jest z przyjacielem na takim moście to warto to uwiecznić.


Most jest też miejscem gdzie pracuje najbardziej znany jasnowidz w okolicy. Pan, pewnie w moim wieku, za niewielką opłatą jest w stanie opowiedzieć o przyszłości. Wyglądał na bardzo sympatycznego. Postanowiłem usiąść i posłuchać. Pan w średnim wieku (pewnie 40-45 lat), czerstwa, okrągła twarz. Duże uśmiechnięte oczy skryte pod spiętymi gumką okularami dawały nadzieję, że mam do czynienia z życzliwą osobą. Byłem ciekaw co można powiedzieć o mojej przyszłości. Pan okazał się bardziej numerologiem i chiromantą niż jasnowidzem, ale zawsze to coś. Najważniejsze (zupełnie jaki Ketut na Bali) stwierdził, że będę długo żyć! Przynajmniej 75 lat, co widać po poziomych liniach na moim prawym przegubie… Powiedział także, że mam 2 roboty. Z jednej strony jestem nauczycielem (no niby tak) i zajmuję się ekonomią. Hmm, tak jest. Popatrzył także na ręce i powiedział coś o licznych potomkach. Najważniejsze jednak to jest to, że biznesy mam robić w poniedziałki i wtorki (dni wystawiania faktur). Szczęśliwa liczba to 5. Żona powinna się urodzić we wtorek, bo jak nie to lepiej się szybko rozwieść.


Szczerze mówiąc tego się nie spodziewałem. Pan szybko zapytał o datę urodzin Magdusi. Ja drżącą ręką napisałem na kartce i nastąpił TEN moment. Moment ABSOLUTNEJ prawdy. Z małego kajecika, mocno ubrudzonego, z licznymi pomiętymi kartkami, zapisanego dodatkowymi notatkami mieliśmy się obaj dowiedzieć (ja i jasnowidz), czy Magdusia jest tą na zawsze.

Ufffffffffff. Tak, Magdusia urodziła się we wtorek. Ulżyło mi. Niby pan reklamował się jako jasnowidz, ale w sumie za wiele o przyszłości nie powiedział, oprócz tego, że: jak mnie będzie cos kiedyś bolało, to po lewej stronie; ten rok będzie bardzo dobry, w to nie wątpię; w Birmie będzie bardzo przyjemnie. Zapłaciłem za przepowiednie. W drodze powrotnej pan tylko do mnie jeszcze krzyknął: „pamiętaj: poniedziałek i wtorek to twoje najlepsze dni”. No tak w poniedziałek i wtorek to ja zazwyczaj wstaję o 03:50 jak gdzieś wyjeżdżam. Teraz rano zamiast przeklinać tak wczesną godzinę, będę pamiętać o tym co mi powiedział jasnowidz. A co jak mam jechać we środę? Wiem, będę odwoływać spotkania i je przekładać.
Internet tutaj jest tak wolny, że na razie nie mogłem umieścić zdjęć. Za kilka dni uzupełnimy. Mam nadzieję. Czy ktoś mnie czyta?

1 komentarz:

  1. Czytam, czytam i odetchnelam z ulga, ze Magda to ta jedyna bo te kiedys chetne juz zrezygnowaly :-)

    OdpowiedzUsuń