czwartek, 27 grudnia 2012

(Nie)Cicha noc.

Właściwie powinienem napisać, o tym jak to próbujęprzechytrzyć tutejszych service providerów, cenzurę i swój komputer. Zamiastcieszyć się wolnymi chwilami to walczę z każdym z nich. Żona nawet powiedziała,że jestem mocno zdeterminowany, i jakby niedowierzając, zapytała, czy „wrobocie” też jestem taki upierdliwy i dokładny. Jakby żonka zobaczyła mojeflipcharty służbowe  z odpowiednim kodemużywania kolorów pisaków, w zależności od tego, czy jest to temat przewodni,główny, rozwinięcie, poboczny, narzędzia, obliczenia etc… to by się zdziwiła.Ale robota to za kilka tygodni, więc nie będę o niej wspominać.

Jest Wigilia. My zamiast sprzątania, krzątania,przygotowywania i biesiadowania postanowiliśmy przepłynąć dzisiaj rzekąAyerwardy z Mandalay do Bagan. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli hołdować tradycjito z niektórymi jej elementami byłby problem. O tym później. Pobudka o 05:00,śniadanie w naszym hotelu (oj był fajny, teraz to już wiem) i niemówiący wżadnym innym niż birmańskim języku, kierowca dowiózł nas na prom. W nieco innemiejsce niż poprzednio. Znów przeszliśmy procedurę zapisywania narodowości,pewnie gdyby okazało się, że prom zatonie to wiedzieliby skąd jesteśmy. 7godzin na promie, to prawie jak 7 godzin przygotowania do wigilii. Nie możnauciec, trzeba przeżyć. Właściwie nic się spektakularnego nie działo. Wporównaniu z innymi rzekami czy też (Jezus Maria, jak ja to przeżyłem w zeszłymroku) morzami filipińskimi. Tylko kilka fotek na początek strzelonych z pokładumożna zaliczyć do ciekawych, bo na reszcie właściwie można by uwiecznić tylko:dość mętną wodę, mocno zdezelowany prom Z informacjami zasadach bezpieczeństwai kamizelkach ratunkowych po birmańsku, rozleniwionych turystów na pokładzie,część śpiących z otwartymi ustami;) Na rzekę nie będę narzekać to rzeka złotempłynąca. Nawet wydaje mi się, że minęliśmy 2-3 miejsca gdzie coś robiono zpiaskiem na skalę przemysłową. Wyglądało to jak małe „fabryki” dla poławiaczyzłota. Nikt jednak tego nie potwierdził.

Na miejscu czekał na nas kolejny kierowca. Dobrze, że tak tobyło zaaranżowane, bo jak przypłynęliśmy to nie sposób było przedrzeć się znaszymi plecakami przez setki lokalesów czekających na innych gości, lub poprostu próbujących coś sprzedać. My tacy duzi, ze względu na bagaże i wzrost (!!),a oni tacy drobni i niscy, przy tym jednak sprytni. Sprytni, bo zanim doszliśmydo samochodu to kilku z nich jednak przedarło się do nas i zaproponowałooprowadzanie po Bagan. Pod jednym warunkiem, musieliśmy kupić bilet wstępu po10$ na tydzień. Tutaj nasza niebieska biblia opisuje znów, co zrobić, żebyuniknąć tych opłat – co wydaje nam się kompletnie bez sensu bo miejsce jestpiękne i jeśli nawet jeszcze nie jest wpisane na listę UNESCO (sankcje NarodówZjednoczonych nałożone na Birmę są ogromne) to zaraz będzie.

Wpadliśmy do hotelu. I wtedy padło sakramentalne pytanie:jak żyć? To znaczy, jak żyć, żeby przeżyć Wigilię w naszym hotelu. Ubraliśmysię najpiękniej jak mogliśmy i wpadliśmy na Wigilię. Zawsze się zastanawiałemjak takie Wigilie wyglądają, ale musze przyznać, że nie było źle. Po pierwsze prawiewszyscy byli ubrani na luzie, z wyjątkiem jednej pani z Włoch, która miałaliczne cekiny, rajstopy, szal i oczywiście 10 cm szpilki, na których chodziła potrawie. Wigilia zaczęła się od koktajlu. Tak trochę po brytyjsku (ostateczniebyła to ich kolonia). Tartinki, dipy, kanapeczki, chipsy, ziemniaczki pieczone,czyli jak u nas głównie bezmięsnie  Do tego lokalny rum, whiskey, wino etc. No nieźle.2 panie i 1 pan z zespołu muzycznego zamęczali nas nieco głośnym śpiewemwłączając w to Carpenters’ów, Celine Dion etc. Później zaproszono nas na „uroczystą”kolację. Stolik dla 2, wokół basenu, na drzewach lampiony, kilka udekorowanychchoinek (naprawdę fajnie), świece etc. Było świątecznie, może nawet bardziejniż w niektórych miejscach w Polsce. Kilka razy z żonką stwierdziliśmy, że siębardzo postarali. Do momentu (no musi być element narzekania;)) kiedy zaczęlipodawać 7 „daniową” kolację. Jak popatrzyliśmy na menu to zaniemówiliśmy. Zwrażenia. Jak zaczęliśmy dostawać potrawy to również zaniemówiliśmy, ale tymrazem z przerażenia. Że nie damy radę tego zjeść. Całe szczęście, że najedliśmysię przystawkami! Ser mozarella pieczony podany na ciepło z kremempomarańczowym. Zimy. Melon z kurczakiem i majonezem. Kurczak podany w postaciulubionej mielonki dzieci. Krewetka z makaronem okazała się głównie ogromnąkrewetą z głową i lodowato zimny makaronem przygotowanym kilka godzin wcześnieji przechowanym w lodówce. Sorbet limonowy z proceso z miętą. Hmm, to byłopyszne. Gwoździem (chyba do trumny) miał być tradycyjny brytyjski indyk. Zimny.Deseru nawet nie ruszyłem, bo oblany majonezem musiałem lecieć i się ratować.Piwo Tiger do kolacji było najlepsze.

Nie daliśmy rady wytrzymać całego programu artystycznego(lokalne ludowe tańce były przyjemne, smok, ptak etc..) nie tylko dlatego, żebyliśmy zmęczeni podróżą, ale dlatego, że artystka WYŁA tak strasznie, żetrzeba było być głuchym, żeby nie usłyszeć co ona chciała wyrazić. Ogromnegłośniki zastawione były też na pełny regulator. Pewnie nieopisane szczęściewynikające z narodzin JCH. Do północy, wyglądało, że wszyscy udali się na Pasterkę,nasza piękna i ze sporą nadwagą piosenkarka dała też koncert kolęd. Byłowszystko co można było sobie wymarzyć, z wyjątkiem dwóch pozycji. LastChristmas nie było. No i Silent Night – czyli cichej nocy też nie. Szkoda,szkoda.

Jutro podbój Baganu. Właściwie już podbiliśmy. Muszę tylkonapisać kilka zdań i zamieścić kilka zdjęć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz